W związku z pojawieniem się poświątecznego efektu jojo, ambitnie postanowiłam rozprawić się z nim szybko i skutecznie. To nie było jedno z noworocznych postanowień, cel by schudnąć pojawiał się u mnie nieustająco każdego roku i każdego miesiąca. Postanowiłam nie marudzić i solidnie zabrać się do intensywnej pracy nad poprawą własnego ciała. Sezon bikini już niebawem, a u mnie kwestia bikini była zawsze pomijana na rzecz tankini lub „paero-kini”. Z silnym naciskiem na pareo w wersji maskującej. Samodzielnie, dobrowolnie i świadomie podjęłam wyzwanie orbitrekowe, polegające na wykonaniu 15 treningów za pomocą domowego trenażera eliptycznego, w czasie 30 dni. Ogłosiłam to publicznie i muszę przyznać, że motywowało mnie to skutecznie. Publiczne deklaracje mają moc, hartują charakter, przełamując lenistwo i wstyd. Wstydem jest nie robić nic, zazdrościć innym i czekać na magię, która przemieni nasze ciało samoistnie. Wystarczająco długo czekałam. Co prawda sławny iluzjonista David Copperfield specjalizował się w „wielkiej iluzji”, jednak moja naiwność ma pewne granice. Znikały odrzutowce, wagony, nawet Statua Wolności poddała się tajemnym czarom. Niestety moje boczki nie poddały się żadnej ze sztuczek. To dlatego postanowiłam wdrożyć plan „nie wierzymy w cuda, a zaczynamy działać”.
Trening pierwszy
Motywacja jest, energia jest, siła jest. Czyli jest wszystko co niezbędne by rozpocząć wyzwanie. Nie było jednak łatwo, po 20 minutach zrobiłam się czerwona jak burak pastewny, złapałam zadyszkę i już chciałam schodzić z mojej maszyny, kiedy intuicyjnie pobudziłam wyobraźnię. Przeniosłam się na słoneczną, piaszczystą plażę. Zobaczyłam siebie, siedzącą na wielkim kamyku (co dziwne, skoro plaża była piaszczysta) bez torby plażowej na brzuchu. To sprytny zabieg marketingowy, często go stosuję w codziennym życiu. Trzymasz torbę na kolanach i już nie odczuwasz skrępowania w związku z nadmiarem tkanki tłuszczowej na brzusiu. Oczywiście, czym większa torba tym lepiej. Wracając do marzeń i fantazji, na samą myśl o plażowej stylizacji nabrałam werwy i przyśpieszenia. Niestety czas, mocno mi się dłużył, nie ukrywam patrzyłam chyba 100 razy na zegarek poszukując przyzwoitego wyniku. Pierwszy trening wykonałam w czasie 37 minut, a miałam wrażenie jakby upłynęły co najmniej dwie godziny. Byłam zmęczona i dumna. Dwa cudowne uczucia, które zestawione razem, wpływają pozytywnie na motywację i samoocenę. Schodząc z orbitreka poczułam dziwne uczucie. Moje nogi były jak z waty, dobrą chwilę żyły własnym, miękkim życiem. Miałam wrażenie, że mam na sobie adidasy wypełnione pianką do włosów. Oj, żebym ja zawsze czuła się tak lekko i zwiewnie.
Trening czwarty
Pomimo, że dzisiejszy trening trwał ponad 50 minut było mi łatwo, lekko i przyjemnie. Ukończyłam go głównie z rozsądku, w obawie przed silnymi zakwasami i przetrenowaniem. Zauważyłam, że czas szybciej mija gdy oglądam film, program lub coś na czym mogę się zawiesić, nie patrząc na upływający czas. Muzyka jest świetna, jednak wyłącznie w chwili kiedy playlista jest ściśle dopracowana. Utwory które męczą ucho, wpływają jednocześnie na poziom zmęczenia kończyn. Ćwiczy się trudniej i zdecydowanie toporniej. Chęć dopasowania szybkości treningu do usłyszanego rytmu jest również kwestią uzależnioną od preferencji muzycznych. Trening przy niemieckim techno był dla mnie nie lada wyzwaniem, niestety takt mnie pokonał. Miałam wrażenie, że pedałuję szybciej niż maszyna. Rzadko oglądam telewizję, nie ukrywam, że w trakcie treningów nadrabiałam zaległości programowe. W trakcie dzisiejszego wyzwania oglądnęłam mocno irytujący fragment „Rozmów w toku”. Jedna z uczestniczek show – zbuntowana nastolatka, zakomunikowała, że kobieta (miała na myśli własną matkę) w wieku powyżej 30 roku życia jest już stara i nie powinna dbać o siebie, gdyż już wszystko ma za sobą. Moja pierwsza myśl? Zapraszam kochaniutka do Nowego Sącza, zobaczysz jak przed 33-letnią kobietą otwierają się bramy nowych, sportowych możliwości.
Trening ósmy
Trening wykonałam, jednak nie ukrywam, że dzisiaj było mi wyjątkowo ciężko i to nie ze względu na kondycję. Zapach domowego, drożdżowego ciasta mocno wybijał mnie z treningowego rytmu. Zjadłam jeden pachnący kawałek. W myślach wtrąbiłam całą blachę. Przez moment analizowałam spalane kalorie pod kątem planów zjedzenia jeszcze 3 kawałków, oparłam się jednak pokusie i poprzestałam na jednym. Zakwasów już nie czuję, trenuję z przyjemnością, lekko, łatwo i bez większych problemów. Gotuję pyszne rzeczy, dbam o dietę. Oby tak dalej!
Trening jedenasty
Przed dzisiejszym treningiem wypiłam sok z buraka i niekoniecznie był to dobry pomysł. Czułam z nim nierozerwalną więź, czułam jego obecność. To niestety nie moje smaki. Zamiast pożądanej siły witalnej otrzymałam niespodziewane osłabienie i ogólne zniechęcenie. Nie winię buraka, dzisiaj był po prostu taki dzień w którym nic mi się nie chciało, wszystko mnie denerwowało i nie miałam weny by zadzwonić dzwonkiem do drzwi, a co dopiero by trenować z werwą. Jestem oklapła, czuję się niewyraźna i zdecydowanie brakuje mi Rutinoscorbinu. Prawie jak na zdjęciu głównym. Trening wykonałam, ale bez przekonania i chęci.
Trening piętnasty
Nie lubię ćwiczyć przy wieczorynce. To niezaprzeczalny fakt. Reksio jest fantastyczny, ale nie potrafi skupić mojej uwagi dostatecznie długo. Bolek i Lolek również się nie sprawdzają. Chwila kiedy zaczynasz interpretować przygody dwóch bohaterów i zaczynasz zastanawiasz się gdzie jest Tola, to idealny moment by zmienić kanał. Bez niepotrzebnych sensacji, bez trwałych zmian w psychice. Trening w tak bajkowej atmosferze jest udręką, męczarnią i nieporozumieniem. Dziś jest ostatni dzień orbitrowego wyzwania, a ja kompletnie tego nie czuję. Mam silne przeczucie, że to dobrze świadczy o moim podejściu. Nie chcę chwilowych zmian, nie chcę jedynie miesięcznych zobowiązań. Chcę by ten miesiąc zapoczątkował zmiany, których nie da się zapisać w kalendarzu na jeden rok.
To dopiero początek
Jestem szczęśliwa. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów, wykonałam założony plan treningowy w 100%. Nawet lekko go przekroczyłam, wykonując 16 trening. W czasie tych 30 dni schudłam „jedynie 1,5 kg”, jednak udało mi się wizualnie rozprawić się z poświątecznym efektem jojo – plan został wykonany. Zyskałam wewnętrzny spokój. Widzę efekty i cieszę się nimi. Byłam uzależniona od stawania na wadze i pierwszy raz od dawien dawna nie czuję się rozczarowana, że przez miesiąc intensywnej pracy ubyło mnie jedynie tyle. Poniższe zdjęcia są mało profesjonalne, ale chyba do końca nie wierzyłam, że będzie czym się przed Wami pochwalić. Na plan pierwszy wyłania się otoczenie wybitnie treningowe – lodówka w tle. Nie ukrywam, lubimy się. Mamy również oryginalny element graficzny, po lewej stronie Mikołaj na saniach, jako wspomnienie zimy i poświątecznego efektu jojo. Oczywiście, można zarzucić, że perspektywa zdjęcia nie jest ta sama, że nogi mi skróciło i wyglądam ogólnie jak niższa siostra bliźniaczka tej pani po lewej. To nie jest takie ważne. Ważne, że ja się uśmiecham, a Ty, mam nadzieję cieszysz się moim sukcesem. To dopiero początek mojej przygody z rozsądnym łączeniem zdrowej diety z treningiem. Być może dopiero teraz, po tych 30 dniach walki z własnymi słabościami i zmęczeniem dojrzałam do chwili, kiedy mogę z czystym sumieniem przyznać, że moja waga nie jest najważniejsza. Najistotniejsze jest to jak się czuję we własnym ciele. Najważniejsza jest radość z postępów, radość z przemian, i tych wizualnych, jak i tych wewnętrznych. Odchudzam się od zawsze, a dopiero po realizacji tego wyzwania poczułam, że słowa „nie patrz na wagę” to nie pusty frazes. Długo to trwało, bardzo długo. Ale jak to mówią, na wszystko przychodzi odpowiedni czas. Nie chcę wracać już do przeszłości, nie żałuję, że dopiero teraz zrozumiałam to, co było oczywiste. Rozpoczęłam już kolejne wyzwanie treningowe i o dziwo, zmierzyłam jedynie obwody ciała, na wagę nawet nie popatrzyłam. Czyżby ktoś podmienił Justka?
Pingback: Cotygodniowy przegląd blogowy #1 - MAGNIFIER()
Pingback: Jak schudłam 30 kilogramów, czyli moja metamorfoza i dalsze plany | Justekmakemesmile()